WASHINGTON POST o festiwalu, o polskim teatrze i o Polsce...
Czuję do Ciebie miętę

TEATR NA SKRAJU WOJNY: ŚMIECH, BRUTALNA PRAWDA I PARODIA ZEŁENSKIEGO

Przez dwa grudniowe tygodnie Międzynarodowy Festiwal Teatralny Boska Komedia w Krakowie eksplorował sytuację wojny w Ukrainie w różnych przedstawieniach

KRAKÓW, Polska – Śmiech to kojący dźwięk w tym malowniczym, pokrytym śniegiem mieście, trzy godziny drogi od granicy z Ukrainą. Dochodzi z teatru przy ulicy Krakowskiej, gdzie brodaty aktor w rozpoznawalnym na całym świecie mundurze — koszulce i spodniach koloru khaki — niczym gwiazda wiruje w towarzystwie chóru tancerzy i ironicznie komentuje zdumiewającą zmianą okoliczności.

„Tak, to rola mojego życia!” wykrzykuje po polsku, a angielskie tłumaczenie pojawia się na dwóch ekranach. „Nie gram prezydenta na barykadach. Jestem tym prezydentem!”

Publiczność chichocze i śmieje się przez cały czas „NaXuj. Rzecz o Prezydencie Zelenskim”, dwugodzinnego wodewilu w reżyserii Piotra Siekluckiego, który został okrzyknięty jednym z najlepszych polskich spektakli 2022 roku. Wołodymyr Zełenski, były komik, jest dziś uznawany za charyzmatycznego przywódcę przez większą część świata. Tutaj, grany przez podobnego do niego aktora, Michała Felka Felczaka, jest również świeżo upieczonym prezydentem z sąsiedztwa. W spektaklu walczy z sobowtórem wysłanym przez Władimira Putina, by go skompromitować, dyskutuje o historii z duchem Rasputina i chowa się za kurtynę za każdym razem, gdy nadchodzi ogłuszający nalot bombowy.

Spektakl jest jednym z mocniejszych, satyrycznych akcentów tegorocznego Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Boska Komedia w Krakowie, tętniącego życiem dziewięciodniowego maratonu teatralnego, którego kuratorem  jest dyrektor artystyczny Teatru Łaźnia Nowa Bartosz Szydłowski, pasjonat, który od 2007 roku sprowadza do swojego, drugiego co do wielkości polskiego miasta, spektakle z całego kraju. Wiele krakowskich teatrów otwiera swoje podwoje dla przekraczających konwencje dramatów, otaczanych czcią w tym, kochającym teatr, 38-milionowym kraju. To Polska, która ostatnio przyjęła miliony uchodźców z sąsiedniej Ukrainy, i Polska, której ludzie teatru, w tym wielu aktywistów, mają wiele do powiedzenia na temat dramatu wojny, który rozgrywa się tuż za ich granicą.

Teatr amerykański eksploruje wszelkiego rodzaju palące problemy, ale w sprawach wojny na terytorium Ukrainy dyskurs jest naturalnie osłabiony przez odległość geograficzną,  dzielącą go od kraju stojącego w płomieniach za wschodnią granicą Polski. W grudniu poleciałem do Krakowa, aby choć trochę skrócić odległość. Chciałem zobaczyć, jak tworzy się sztukę w pobliżu strefy działań wojennych — co, tocząca się wojna i nieszczęścia, jakie wywołuje, zmieniają w dziedzinie sztuki, która chce czerpać z bieżącej sytuacji. Jak uprawiać sztukę, gdy wali się świat?

Nie zawiodłem się szukając odpowiedzi na to pytanie, Przedstawienia, wszystkie z wyjątkiem jednego, z napisami w języku angielskim, wprowadziły mnie w świat teatru, który zmagał się z poważnymi dylematami, próbując zareagować na problemy nękające zachodnie społeczeństwa. W Polsce podobno nie chodzi się do teatru, żeby uciec od świata; Broadway jest w porównaniu z nim bajkową krainą o miękkich krawędziach. Tutaj wiele, jeśli nie wszystkie pokazy, wydają się przyciągać publiczność do teatralnych okien i krzyczeć: „Spójrz, co się dzieje!” Nie bez powodu sztuka wystawiona przez samego Szydłowskiego w finansowanym przez miasto Teatrze Łaźnia Nowa w Nowej Hucie, niegdyś wzorcowej socjalistycznej dzielnicy usytuowanej na przedmieściach Krakowa, zatytułowana została „Strach i nędza 2022”.

„Festiwal ma dać światło artystom – mówi Szydłowski.  –Wykorzystuję go jako nośnik do przekazywania znaczenia polskiego teatru”.

„Praktycznie w każdym przedstawieniu artyści konfrontują się z aktualnymi problemami, a ty jako widz czujesz, że również jesteś do tego zaproszony.” – mówi Howard Shalwitz, były dyrektor artystyczny Woolly Mammoth Theatre w D.C. i długoletni orędownik teatru w tej części świata. Jego plany z 2014 roku dotyczące festiwalu sztuk awangardowych Woolly z Moskwy upadły po zajęciu Krymu przez Rosję. „Nie chodzi o to, że nigdy tego nie czujemy w Stanach, ale w Polsce jest to bardzo eksponowane. Daje ci to inne poczucie tego, jak odnosisz się w teatrze do ludzi wokół ciebie. W ten sposób przestrzeń staje się bardziej publiczna”.

To za namową Shalwitza przyjechałam do Krakowa. Pod auspicjami Centrum Międzynarodowego Rozwoju Teatru sprowadził tam w zeszłym miesiącu 20-osobową delegację teatru amerykańskiego, aby obejrzała przedstawienia i miała okazję do rozmowy z przedstawicielami polskiego środowiska teatralnego. W skład delegacji wchodziła Maria Goyanes, następczyni Shalwitza w Woolly; mieszkająca w Filadelfii performerka Jennifer Kidwell („Underground Railroad Game”); oraz reżyserka Liesl Tommy, nominowana do nagrody Tony za „Zaćmienie” i reżyserka filmu „Respect”. Centrum Międzynarodowego Rozwoju Teatru z siedzibą w Baltimore, założone przez Philipa Arnoulta, nawiązuje relacje i pogłębia więzi z reżyserami i innymi artystami z Europy Środkowej i Wschodniej.

Już teraz, aktorzy i reżyserzy z Ukrainy, spośród około 3,5 miliona Ukraińców, którzy uciekli do Polski, są włączani w polski teatralny krajobraz. Podczas krakowskiego festiwalu ukraińscy artyści wystawili trzy spektakle o wojnie, która ogarnęła ich kraj, kierując się powiedzeniem, które jest obecne w tutejszym świecie teatru – że przesłanie jest nieskończenie ważniejsze niż forma.

Tak było z pewnością w przypadku „Czuję do ciebie miętę”, sztuki dwóch ukraińskich aktorek, które uciekły ze zniszczonej wschodniej Ukrainy i znalazły schronienie w Sosnowcu. Tytuł jest przenośnią i w tylko w niejasny sposób ujawnia to, co aktorki starają się opowiedzieć: historię ich pełnego rywalizacji i miłości związku, który tworzy się w czasie, gdy ich ojczyzna leży w ruinie. Projekcja kolaży ze zbombardowanych ukraińskich miast jest obecna na ekranie przez cały, epizodyczny, 90-minutowy spektakl, którego kulminacją jest bolesna scena w języku angielskim, podczas której jedna z postaci traci panowanie nad sobą. „Dlaczego ludzie umierają?! Dlaczego ludzie umierają?!” – krzyczy. „Po co umierać?! Dlaczego mam umrzeć?! Po co umierać?!”

Ta sztuka jest surowa, nieuchwytna, wciągająca, głęboko poruszająca. Jest tym właśnie, czego szukałem: spektaklem stworzonym instynktownie z tego, co dzieje się tuż za polską granicą. W krakowskiej Akademii Sztuk Teatralnych studentka reżyserii Dominika Przybyszewska zaprezentowała poruszający spektakl oparty na greckim micie, zatytułowany „Obiecaj mi, że wojny nie będzie”.

„To namacalnie fizyczne doświadczenie”, opowiada mi o swoich odczuciach związanych z wojną inny student, Stanisław Chludziński, kiedy delegacja amerykańska odwiedza Akademię. „Powiedziałbym, że każdy to głęboko czuje, że tam dochodzi do zbrodni. Mam tam rodzinę.”

Głębokie więzi łączą oba narody. „Jest wielu ukraińskich artystów, którzy próbują pracować w Polsce bez koneksji, którzy nikogo tu nie znają” – opowiada Wojtek Zrałek-Kossakowski, polski konsultant dramaturgiczny spektaklu „Czuję do ciebie miętę”. Mówi, że ukraińscy artyści otrzymali specjalne stypendia Polskiego Instytutu Teatralnego na teatralne realizacje w Sosnowcu i innych miastach. Teatr w Polsce jest praktycznie w całości dotowany przez rząd, co niesie ze sobą nieuniknione konsekwencje polityczne. Prawicowy polski rząd jest w kontrze z wieloma artystycznymi społecznościami, które podlegają bardziej liberalnym władzom samorządowym, wspierającym ich pracę.

„Niewiele jest okazji, żebym mógł być dumny ze swojego kraju.” – dodaje Zrałek-Kossakowski, odnosząc się do rządowego wsparcia. – „To jedna z nich.”

Jedna z aktorek występujących w „Czuję do Ciebie miętę”, Kateryna Vasiukova, mówi, że przystosowanie się do polskich realiów nie było łatwe. – „Przyjechałam do Polski dziewięć miesięcy temu” – relacjonuje. „Pamiętam, jak było zimno, jak strasznie, jak dziwnie”. „Mięta” wpisuje się w ideę teatru, poświęcającego więcej uwagi nieskrępowanej ekspresji niż strukturze. Tutaj, w przeciwieństwie do teatrów w Nowym Jorku czy Londynie, reżyser, a nie dramaturg, zwykle odpowiada za intencje i znaczenie spektaklu. Proces prób, mówią polscy teatrolodzy, rutynowo zaczyna się bez scenariusza. To wywrotowy produkt narodu, który przeszedł przez zniszczenia II wojny światowej i sowiecką dominację.

„Wszystko, co jest trochę tradycyjne, oparte na rzemiośle, sposób, w jaki robili to nasi dziadkowie, zostało przekreślone.” – mówi Michał Zadara, warszawski reżyser, który niedawno spędził rok jako wykładowca w Swarthmore College. „Ludzie, którzy robili teatr po wojnie, byli po prostu innymi ludźmi niż ci, którzy robili go przed wojną”.

Zerwanie z konwencją było najbardziej widoczne w festiwalowej propozycji 79-letniego reżysera Krystiana Lupy, giganta polskiego teatru, który jest tak niechętny oddawaniu kontroli, że podczas spektakli swoich epickich dzieł siedzi z mikrofonem na tyłach teatru, nieustannie przerywając przedstawienie uwagami i sugestiami dla swoich aktorów. Efekt wzmocniony przez nagłośnienie – może zamierzony? — głos reżysera rozbrzmiewa niczym głos Boga.

„Imagine” Lupy pokazywane w eklektycznym wnętrzu Teatru im. J. Słowackiego trwa ponad 5,5 godziny. Zainspirowany pacyfistycznym utworem Johna Lennona spektakl jest niczym olbrzymia malarska panorama, sprowokowana problemem, który dręczy reżysera: dlaczego starsze pokolenie, które rzekomo zostało poruszone przez wydźwięk „Imagine”, nie sprostało własnym ideałom. W pewnym momencie jeden z aktorów Lupy, widmowo chudy Andrzej Kłak, wykorzystuje okazję, by wykrzyczeć diatrybę na temat tragicznych bieżących wydarzeń.

„Nie widzicie, że na granicy z Ukrainą stacjonuje 100 tysięcy młodych Rosjan?” Kłak deklaruje. „Ci ludzie są gotowi umrzeć, zacząć strzelać! Czy kiedykolwiek zdadzą sobie sprawę, jakie to absurdalne, jak potwornie głupie i złe?!”

To zarówno wstrząs, jak i ilustracja obserwacji w spektaklu Michała Zadary: „Nic cię nie obchodzi, oprócz tego, co chcesz powiedzieć. I czy mówisz to, co naprawdę chcesz powiedzieć?”

Autorski, festiwalowy, wpis Zadary nie pozostawia wątpliwości co do tego, co chce powiedzieć widzom reżyser.

„Odpowiedzialność” to pozbawiona formalnych ozdobników sztuka o Syryjczykach i innych osobach ubiegających się o azyl, zatrzymanych przez strażników i przetrzymywanych w stanie zawieszenia na białorusko-polskiej granicy. 90-minutowy utwór oparty na faktach rozwija się tak, jakby to było postępowanie prawne. Na planie wyposażonym w składane stoły, tablice i laptopy, troje cenionych polskich aktorów – Mateusz Janicki, Maja Ostaszewska i Barbara Wysocka – przedstawia, wypełnionej po brzegi widowni Akademii Sztuk Teatralnych im. Wyspiańskiego, dowody zbrodni przeciwko ludzkości i łamania polskiej Konstytucji przez rząd.

Spektakl jest żądaniem wyjaśnienia, dlaczego ci uchodźcy traktowani są surowiej niż, powiedzmy, ludzie uciekający przed wojną na Ukrainie. „Dlaczego status prawny danej osoby zależy od jej pochodzenia?” pyta aktor, gdy na ekranie wyświetlają się zdjęcia migrantów uwięzionych na granicy w mroźnej aurze.

Dla Bartosza Szydłowskiego, który zainicjował Boską Komedię 15 lat temu, twórczość Zadary ma głębokie znaczenie. „Wierzyłem, że uda mi się stworzyć festiwal badający kondycję współczesnego człowieka” – mówi. „Muszę uporać się z kwestią odpowiedzialności. W obecnej sytuacji musimy być trochę bardziej odpowiedzialni za innych”.

Wizyta w teatrze pod dyrekcją Szydłowskiego w Nowej Hucie, rozległej dzielnicy mieszkalnej zbudowanej przez komunistów w latach 50. XX wieku dla pracowników Huty im. Sendzimira, potwierdziła jego twierdzenie. Na zaproszenie lokalnych liderów Szydłowski stworzył w 2005 roku Teatr Łaźnia Nowa na terenie dawnych warsztatów szkolnych Zespołu Szkół Mechanicznych. W następnych latach wraz z żoną Małgorzatą, scenografką, realizowali kolejne projekty, w tym jeden, który szczególnie chciał mi pokazać: Dom Utopii, odrestaurowany budynek dawnej szkoły, tuż za rogiem teatru, przebudowany i otwarty w 2021 roku jako miejsce rezydencji dla maksymalnie 40 artystów i ich rodzin.

W następstwie rosyjskiej inwazji Dom Utopi stał się tymczasową przystanią dla ukraińskich aktorów i innych artystów, z których wielu ruszyło stąd w dalszą drogę. „To zawsze będzie dom służący realizacji takich idei” — mówi Szydłowski, oprowadzając mnie po salach konferencyjnych, warsztatach i mieszkaniach w Domu Utopii.

Tego typu idee, dzięki Szydłowskiemu i jego festiwalowi, zdają się unosić nad grudniowym Krakowem jak płatki śniegu. Pozostaję w podziwie dla teatralnej kultury tak mocno pochłoniętej realnym poszukiwaniem prawdy, która jednocześnie, należy to podkreślić, nie boi się z siebie kpić. W „NaXuj. Rzecz o Prezydencie Zełenskim” najzabawniejszą postacią nie jest prezydent-komik, ale ubrany w polski strój ludowy artysta, grany przez reżysera Piotra Siekluckiego, który robi sobie selfie, przechadzając się po zniszczonym krajobrazie, zdominowanym przez budynek spalonego McDonalda.

„Jestem polskim artystą, który przyjechał na Ukrainę, aby wam pomagać” – mówi. „I chcę być za to chwalony!” Publiczność wybucha śmiechem. I jest to najgłośniejszy wybuch śmiechu w trakcie spektaklu.

PETER MARKS – od 2002 roku główny krytyk teatralny w „The Washington Post”. Wcześniej przez dziewięć lat pracował w „New York Times” w dziale kulturalnym, miejskim i krajowym, a przez około cztery lata był krytykiem teatralnym off-Broadwayu.