PETER MARKS Z "THE WASHINGTON POST". RELACJA Z BOSKIEJ KOMEDII CZ. II
Spektakl o ostatnich dniach papieża obnaża okrutną rzeczywistość umierania

Spektakl o ostatnich dniach papieża obnaża okrutną rzeczywistość umierania

W Polsce „Śmierć Jana Pawła II” podzieliła widzów i stała się najważniejszym spektaklem młodego, oryginalnego reżysera

KRAKÓW, Polska – Na sekcyjnym podeście pośrodku sceny leży ciało starszego mężczyzny, przygotowywane do pogrzebu. Przez kilka ostatnich dni jego śmiertelna choroba przekształciła się w agonię. Po śmierci został rozebrany, zbadany i zabalsamowany. Na scenę wchodzi charakteryzatorka z kredkami i pędzlami, rozkłada przybory i aby czas nakładania pośmiertnego makijażu upłynął przyjemnie, włącza popową muzykę.

Oglądanie tego teatru umierania minuta po minucie, nie powinno być specjalnie szokujące – chyba, że człowiek leżący na podeście to papież Jan Paweł II.

„Śmierć Jana Pawła II” to kunsztowna i przejmująco szczegółowa, dwugodzinna rekonstrukcja ostatnich dni, czczonego już za życia papieża z Polski. Wprawdzie ostatnio zarzuty o nadużycia seksualne wobec wielu księży położyły cień na jego pontyfikacie, ale nie odarły go z osobistego autorytetu. Sztuka, napisana i wystawiona przez młodego polskiego reżysera Jakuba Skrzywanka, wywołała silną reakcję publiczności w Polsce – od pełnych oburzenia katolickich publikacji, które potępiły pracę Skrzywanka, po poruszonych widzów, którzy na zakończenie wieczornego pokazu klęczeli w modlitwie przy papieskim łożu.

Spektakl, który widziałem w zeszłym miesiącu, podczas Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Boska Komedia, jest doskonałym przykładem przekraczania granic w teatrze dzięki hiperrealistycznej formie. Momentami fascynujący, momentami nużąco drobiazgowy, niewątpliwie skłania do postawienia ważnych pytań. Czy zasadnym jest poddawać historyczną postać, jednocześnie czczoną i kontrowersyjną, tak brutalnej wiwisekcji, która nie pozostawia miejsca na wyobraźnię? Przez długie chwile jesteśmy obserwatorami watykańskich apartamentów papieża, podglądaczami przy łożu śmierci.

Wstrząsające obrazy procesu jego umierania zrobiły na mnie wrażenie swoją specyfiką, ale jestem w stanie zrozumieć, że pobożni ludzie w tym katolickim kraju mogą zostać wyprowadzeni z równowagi oglądając na scenie bezbronnego papieża, zredukowanego do zwyczajnego człowieka. Nietrzymający moczu, wykrztuszający gardłowe dźwięki przerywające bolesny charkot – mógłby być każdym pacjentem w stanie terminalnym.

To oczywiście jeden z „punktów” dla 30-letniego Jakuba Skrzywanka, reżysera i dyrektora artystycznego Teatru Współczesnego w Szczecinie, prawie 400-tysięcznym mieście przy zachodniej granicy Polski z Niemcami. Skrzywanek przedstawia „Śmierć Jana Pawła II” jako epicki, emocjonalny moment w polskiej historii – analogiczny do zamachu na prezydenta Johna F. Kennedy'ego – oraz odniesienie do uniwersalnej kwestii etycznej: prawa do śmierci. Obserwując odtworzoną skrupulatnie, powolną agonię, nie sposób nie pomyśleć o tym, jak humanitarna byłaby decyzja lekarza i zakończenie cierpienia umierającego papieża – co, jak można się domyślać, w przypadku głowy Kościoła katolickiego nie wchodziło w grę.

„Zastanawiałem się, jak na to zareagują widzowie, i zadałem sobie pytanie: «Czy jesteśmy gotowi zobaczyć Jana Pawła II w pampersie?»” – mówi Skrzywanek podczas lunchu w krakowskiej kawiarni. „Jednak musimy się z tym zmierzyć, bo umieranie jest jednym z największych tabu w Polsce. Umieranie śmierdzi, jest nudne. I to jak wygląda umieranie również, prawda?”.

W kraju o niestabilnej sytuacji politycznej i wielkich dramaturgicznych tradycjach, impulsy do niepokoju, prowokacji i wykorzystania teatru jako narzędzia społecznego przebudzenia są bardzo silne. Reżyserzy tacy jak Skrzywanek, który ma ambicję sprowadzania polskich spektakli do Stanów Zjednoczonych, starają się tworzyć sztukę w takim właśnie duchu. Mimo, że małżeństwa osób tej samej płci są w Polsce nielegalne, Skrzywanek w jednym z najnowszych spektakli – „Spartakus. Miłość w czasach zarazy” – zaprosił homoseksualne pary do udziału w symbolicznych ślubach, wieńczących każde przedstawienie. Chętnych nie brakowało.

Podobnie jak Skrzywanek, Marta Górnicka, topowa polska reżyserka, dąży do szczerego dialogu z publicznością.

„Moja praca jest zawsze motywowana politycznie i społecznie. Dlatego poczułam, że muszę to zrobić” – powiedziała warszawianka o swoim projekcie „Matki. Chór na czas wojny”, w którym obsadziła kobiety – uchodźczynie z Ukrainy. Premiera spektaklu w warszawskim Teatrze Dramatycznym planowana jest w czerwcu tego roku. W „Matkach” Górnicka wykorzystuje oryginalną autorską formę – chóralne przedstawienie – z 25 aktorkami-amatorkami, przeciętnymi kobietami i dziećmi opowiadającymi swoje historie za pomocą potocznego języka i tradycyjnych pieśni.

Górnicka należy do coraz liczniejszej w Polsce grupy kobiet-dyrektorów teatralnych. Choć na tegorocznym festiwalu Boska Komedia nie było jej przedstawień, znalazło się tam kilka spektakli równie mocnych reżyserek: „Odlot” Anny Augustynowicz, „Cudzoziemka” Katarzyny Minkowskiej oraz „Łatwe rzeczy” Anny Karasińskiej – spektakl o dwóch polskich aktorkach, który zdobył Grand Prix festiwalu.

Według Górnickiej, która ma doświadczenie w pracy społecznej, teatr musi nieustannie otwierać się na nowe, znaczące sposoby. W 2016 roku, realizując inne chóralne przedstawienie, „Konstytucja na chór Polaków”, zaprosiła ponad 50 osób w różnym wieku, o różnym światopoglądzie, pochodzeniu etnicznym i przekonaniach politycznych do odczytania polskiej „Konstytucji” w czasie, gdy toczyła się dzieląca Polaków konstytucyjna debata.

O swoim najnowszym projekcie „Matki” Górnicka mówi, że „miała marzenie, aby pracować z matkami i dziećmi z Ukrainy, Białorusi, a także z Polski”. Planowane jest europejskie tournée spektaklu.

„Czułam, że moją postawą i misją wobec osób, które uciekły przed wojną i prześladowaniami oraz ludzi, którzy każdego dnia otwierają dla nich swoje domy w Polsce, nie jest tylko »robienie teatru», ale pójście do tych społeczności i wspólna praca”.

Do spektaklu „Śmierć Jana Pawła II” Skrzywanek wybrał kilkunastu aktorów, którzy zagrali role papieża oraz duchownych, sióstr zakonnych, lekarzy i innych osób, które towarzyszyły umierającemu papieżowi. Jego zainteresowanie wzbudziły nie tylko pytania o to, kiedy eutanazja może być uzasadniona, ale także jego własne wspomnienia. W chwili śmierci Jana Pawła II Skrzywanek był zaledwie dwunastolatkiem. „Umierający papież był jedynym obrazem oraz doświadczeniem choroby i umierania, który miałem w tym czasie. I dla mnie to było naprawdę trudne, bo nikt nie próbował mi tego wyjaśnić” – powiedział.

Wieczorem 2 kwietnia 2005 roku Skrzywanek, którego nazywano w domu Kubą, grał właśnie w komputerową karcianą grę, gdy z drugiego pokoju usłyszał krzyk ojca: «Umarł papież! Kuba, musisz przyjść do pokoju!», ale on chciał grać dalej, żeby nie stracić punktów w rankingu. Ojciec się zdenerwował, zmusił go do przyjścia do pokoju i powiedział: «Pomódlmy się». „Wszyscy padliśmy na kolana i zaczęliśmy się modlić do ekranu telewizora. Wyobraźcie to sobie.”

Tę intensywność oddania papieżowi Skrzywanek starał się wykorzystać w udramatyzowaniu tego, co dla niektórych może wydawać się pewnego rodzaju transgresyjną ingerencją. W krakowskim Starym Teatrze, nałożone na sceny rozgrywające się w watykańskiej komnacie, co jakiś czas wyświetlane były wywiady ze zwykłymi Polakami na temat ich wspomnień związanych ze śmiercią papieża. „Zrobiliśmy duży research, około 70 różnych wywiadów, książek, nawet watykańskich dokumentów medycznych” – mówi reżyser o scenariuszu, którego skonstruowanie zajęło ponad pół roku. „Następnie zatrudniliśmy lekarzy, ekspertów z dziedziny medycyny paliatywnej, którzy analizowali dostępne źródła, opisywali wygląd i kondycję ciała papieża w ostatnich dniach poprzedzających śmierć”.

Skrzywanek zapewnia, że na podstawie zgormadzonych źródeł, eksperci doszli do wniosku, że w dniach poprzedzających śmierć papież był na granicy świadomości, pomiędzy życiem a śmiercią. Tak właśnie zbudowana jest jego postać w „Śmierci Jana Pawła II”. W pewnym momencie zaniepokojeni watykańscy dostojnicy w upiorny wręcz sposób podpierają wyczerpanego papieża na balkonie, aby mógł go zobaczyć tłum. W ten sposób człowiek został zredukowany do roli ledwo oddychającego symbolu.

Sztuka kończy się niesamowitą rekonstrukcją pożegnania Jana Pawła II leżącego na katafalku, otoczonego przez opłakujących go kościelnych dostojników i zakonnice. Jeden z nich wychodzi na proscenium i zaprasza publiczność, żeby pożegnała papieża. Rząd po rzędzie opuszczamy nasze miejsca i wchodzimy po schodach na scenę, aby przejść w procesji wokół „martwego” ciała, które wygląda tak autentycznie, że zatrzymuję się i odruchowo pstrykam dwa zdjęcia. Ale tak naprawdę, po co? Chyba dlatego, że – jak to bywa w teatrze – chciałem zachować na zawsze poczucie, że teraz wiem coś na ten temat więcej niż wcześniej.

PETER MARKS – od 2002 roku główny krytyk teatralny „The Washington Post”. Wcześniej pracował w dziale kultury „New York Times”. Był również krytykiem teatralnym na Off-Broadwayu.